21 czerwca 2014r. w
ramach współpracy z oldskautami czeskimi, już tradycyjnie,
braliśmy udział w spływie kanadyjkami po
rzece Olzie na trasie Vernovice k/ Lutyni
Dolnej do Chałupek /u zbiegu rzek Olzy i Odry/. Przyjechaliśmy na
miejsce startu i bardziej odważni od zaraz decydowali się płynąć.
Zaś ci mniej odważni - śledzili nasze zmagania na wodzie
spacerując wzdłuż brzegu rzeki, raźno dopingując. Zwodowaliśmy
kanadyjki, po czym pozowaliśmy do wspólnego zdjęcia, tak na
wszelki wypadek, gdyby kogoś miało w punkcie docelowym zabraknąć…
Dla paru z
nas była to pierwsza taka przygoda w życiu i zajęcie miejsca
siedzącego w kanadyjce / bo o stojącym nawet nikt nie myślał/
okazało się niezwykle „płynne”.
Ale w końcu wypłynęliśmy.
Woda, a właściwie jej nurt, początkowo okazała się / nie tylko
dla piszącego te słowa / zupełnie przystępna, a kanadyjka
nadzwyczaj „opiekuńcza” – szybko się zbrataliśmy! Woda
pochłonęła niektórych wręcz całkowicie, a kanadyjka ze swoich
„objęć” nie chciała wypuścić. Początkowo spokojny nurt
rzeki uśpił naszą czujność i przy najbliższym jarze prąd wody
dał o sobie znać do tego stopnia, że kilka kanadyjek przybrało
pozycję do góry dnem.
Szybko spokornieliśmy
i w ekspresowym tempie odrabialiśmy lekcję postępowania z
zatopioną kanadyjką, choć wylanie setki litrów z jej wnętrza
okazało się nie takie proste. Ale niewątpliwie „chrzest”
został zaliczony! Stare wygi oldskautowe dawały nam wskazówki,
jednakże… rzeka swe prawa ma i „drugie namoczenie”, doprawdy,
było już tylko przyjemnością! A potem? No cóż, już spokojniej,
więc i nasza kanadyjka była do ujarzmienia, a i my nabieraliśmy
wprawy. Nawet przedzierające się przez chmury słoneczko
oznajmiało, że radzimy sobie wcale nieźle! Przesuwające się
zarośla na obu stronach rzeki dawały wrażenie, że to ziemia
płynie pod naszymi stopami. Tu i ówdzie mama-kaczka z kaczątkami
uprzyjemniała nam podróż, chociaż zapewne coś sobie pomyślała,
obserwując na wodzie takie „niedołężne kaczory”. No, pełen
relaks! Próba namówienia Janusza i Basi W. do małej przewrotki nie
przyniosła spodziewanego rezultatu /przecież to jakoś dziwnie tak
o suchej stopie…ale Oni się z tym dobrze czuli/. Alina G. wraz z
córką Gabrysią, to owszem , były dumne! Skąpane - wprawdzie
tylko raz, wychodziły z założenia, że „…nie wchodzi się dwa
razy do tej samej rzeki…”
W połowie drogi chwilowy
przystanek pozwolił na przysłowiowe wyprostowanie kości. Żarty
się niektórych trzymały, że właściwie to „namoczenie”
pozwala na niemycie się przez dobry tydzień… No, cóż…
Ruszyliśmy dalej. Rzeka w swoim biegu okazała się już zupełnie
spokojna, więc dopłynęliśmy do przystani w sielankowym nastroju.
Wróciwszy do ośrodka czekała na nas nie
lada uczta. Chleb z przepysznym domowym smalcem własnoręcznie
zrobionym przez Alę G., grochówka z wędzonką
przygotowaną przez jednego z oldskautów i oczywiście wyśmienite
ciasta upieczone przez nasze druhenki. Nasi gospodarze zaprosili
nas jeszcze na ognisko z pieczeniem kiełbasy, przy którym nie
zabrakło harcerskich piosenek i góralskich przyśpiewek. Złączeni
w kręgu przyjaźni przekazaliśmy sobie bratnie słowo, że „…nie
zgaśnie tej przyjaźni żar…” i do zobaczenia przy następnej
wspólnej, nie mniej wspaniałej przygodzie.
Dziękujemy gorąco naszym przyjaciołom oldskautom z Republiki Czeskiej za ciepłe przyjęcie, gościnność i zorganizowanie spływu.