Seminarium instruktorskie, mimo że brzmi niezwykle poważnie to chyba poważne do końca nie było. Rzecz jasna nie mam tu na myśli naszego podejścia bo do sprawy podeszliśmy poważnie i niezwykle odpowiedzialnie.
Miejscem naszego spotkania była leśniczówka u stop Baraniej Góry, nim jednak do tego wspaniałego spotkania doszło miało miejsce tzw. „przybycie na miejsce”, które w różnych przypadkach różnie wyglądało. Warto zaznaczyć, że Tomek wraz z Danusią mieli na trasie przygodę, która rozbawiła wszystkich, bo nie codziennie się zdarza jeździć maluchem po zaspach. Nie obyło się bez łopaty i przenoszenia.
Znaleźliśmy się na miejscu, przystosowaliśmy się do panujących temperatur, rozpoczęło się przygotowanie obiadu wg. przepisu Gusi. Obiad był nietypowy i tym samym baaaardzo dobry. A żeby tym co na seminarium nie byli zrobiło się jeszcze bardziej szkoda, z przyjemnością dostarczę kolejnego powodu do żałowania. Tak tak, na obiad jedliśmy piersi z kurczaka w sosie jabłkowym ze śliwkami i ryżem.
Po obiedzie rozpoczęło się to na co wszyscy czekaliśmy z niecierpliwością – zajęcia na temat Statu ZHP. Jak zapewniał nas prowadzący, miały być one niezwykle nudne, długie, i co najgorsze nie ciekawe. Dość szybko jednak ta wizja upadła bo bawiliśmy się doskonale w trakcie turnieju w którym główną nagrodą była możliwość siedzenia blisko źródła ciepła. Histeryczne zagadki druha Kowlaka ożywiły nasze twórcze myślenie. Ostateczny wynik rozgrywek to remis.
Kolejne zajęcia dały nam trochę nowe spojrzenie na nasz związek. Pracowaliśmy z nowo przyjętymi „Podstawami Wychowawczymi ZHP”. Nie obyło się też bez burzliwych dyskusji nad szargającymi nasz związek problemami, pytaniami i wątpliwościami. Kolejne zajęcia sprowadziły nas już na pole hufca. Wspólnymi siłami stworzyliśmy plan, którego realizacja przyniesie poprawę naszej pracy.
Wieczór był już w pełni więc oddaliśmy się czynnościom o charakterze relaksacyjnym. Miała miejsce kolacja, później miłe chwile z gitarrrrą. Kiedy godzina była już naprawdę późna Ci w podeszłym wieku utonęli w swoich śpiworach, natomiast reszta, która czuła jeszcze w sobie witalne siły przeszkadzała tym co już spali. Graliśmy w „Wygibajtusa” i rozmawialiśmy sobie.
Kolejny dzień przywitał nas „świtem słońca”, śniadaniem, i zajęciami dotyczącymi realizacji projektów. Każdy mógł popatrzyć na swoją działkę przez pryzmat projektu. Wyszło to wszystkim na dobre. Czas nie ubłaganie mijał, dlatego zaraz po zajęciach rozpoczęliśmy sprzątanie, pakowanie i tak opuściliśmy leśniczówkę. Nastąpiło pożegnanie i powrót do domu. Seminarium oceniliśmy bardzo pozytywnie, wiele dobrego z niego wyszło. Miało też miejsce bardzo wiele destrukcyjnych wydarzeń, jednak trudno mi jest o nich napisać. Słowa to za mało :)